czwartek, 2 października 2014

Dlaczego chcę być żywy, kiedy gram w gry.



Dlaczego chcę być żywy, kiedy gram w gry ?

Wszystkie karcianki online, wypadają u mnie z obiegu dość szybko. Nie mówimy tu oczywiście o MtG, czy innych płatnych formach gry, które z góry omijam, tylko o tak zwanym "free to play", czyli masz podstawowe karty za darmo, jak grindujesz, logując się codziennie, grając dużo za marne nagrody i ciułając; to stopniowo zbierasz resztę, ale nie licz, że szybko zbierzesz te najlepsze i od razu sklepiesz tych, co płacą - o ile ci potrafią oczywiście grać lub tych spędzają setki godzin przy grze, jak swego czasu pewien bardzo znany gracz w DoC. Spróbować, poznać - zawsze warto, dlatego też grałem to tu to tam, czasem spędzając o godzinę czy dwie więcej niż powinienem - bo faktycznie, takie gry wciągają. Jednak. Mija jakiś czas i zaczynają pojawiać się problemy. A to balans wychodzi do kitu, wiadomo, zdarza się, ale już sposoby jego naprawy nie wszystkich radują. A to wychodzące karty są po prostu nudne i nieciekawe, sama gra, dla niepłacących jest uboga, albo nie oferuje wystarczającego wsparcia itd U mnie najczęściej następowało znużenie lub irytacja, wywoływana ubogim wachlarzem możliwości darmowego konta, jeśli chodzi o posiadane karty. Tak było w Carte czy Solforge, choć tego drugiego cały czas ratował Draft. Duela nie ma nawet, co wspominać, bo flaki z olejem zaczęły się tam wcześniej niż wszędzie. I nawet ten, którego się wypierałem, świetnie zlokalizowany i zrobiony w pięknym stylu, bo z jajem - Hearthstone trawi podobna choroba. Loguj się. Grinduj. Przegraj z gościem, który miał kartę z lepszym kolorem kamyczka. Ok, jest Arena, jest fun, rozrywka, raz na jakiś czas. Wszystko super, przeżyjemy te niedogodności...ALE, istnieje powód jeszcze ważniejszy. Bo, wyobrażacie sobie, gracie jakiś draft, za kitrane od tygodnia złoto, albo jakiś mecz - być albo nie być. Idzie świetnie, pojedynek do annałów, piękna walka, emocje.... I nagle JEB! Przegrałeś.

Aaaaa, to taki tam problemik na łączu, albo zwiecha gry. Nie ważne. Kij z twoim podniosłym nastrojem, z walką, wygraną, emocjami. Zaloguj się jutro. Dziś to twój przeciwnik miał więcej szczęścia i mniej usterek technicznych.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, bowiem istnieje o wiele mniejsze prawdopodobieństwo, że w knajpę, w której grasz sobie z kumplem w karciankę nagle pieprznie meteoryt, czy twój przeciwnik dostanie zawału, czy też barman nagle obudzi w sobie psychopatę i zacznie strzelać do klientów. Oczywiście, to wszystko może się wydarzyć. Ale nie koniecznie tak często jak zwykły game crash. Dlatego wolę zwykłe gry. Z żywym przeciwnikiem.

Nie będę tu pisał o budowaniu relacjach międzyludzkich, socjalizacji, teoriach homo ludens, czy graniu w planszówki z ładnymi dziewczynami. Wiem też, że ludzie, którzy po prostu nie mają, z kim grać - muszą to robić w sieci. Rozumiem, jednak przedstawiam sprawę jasno, z punktu widzenia samolubnego gracza, który chce się dobrze bawić, sprawdzić swoje umiejętności, przeżyć emocje. I nie dostać disconnecta. A do tego, moi drodzy, potrzebni są inni ludzie, gracze. Podobni tobie. Żywi.

I tym pokrętnym sposobem dochodzimy do Living Card Game (czyli Żyjącej Gry Karcianej)!!!

Nie oszukujmy się, żadna gra karciana na kompie, nie będzie lepsza, od tej w realu. Tak jak nigdy mecz w Fifę nie będzie lepszy od tego na stadionie. Jasne, że najdą się ci, którzy będą obstawać przy dokładnym zaprzeczeniu tego stwierdzenia. Niech i tak będzie. Biedacy. Jak mogę wam pomóc?

Proponuję - Podbijcie coś. Weźcie do ręki karty, kupcie sobie pudełko na 3 czy 4, jeśli jest was więcej. Odejdźcie od kompa. Siadajcie nawet na podłodze i rozłóżcie Planety. Jak wiem, że taki Hearthstone, może urzekać prostotą mechaniki, a zarazem mnogością opcji. To na prawdę niezła gra. Ale spójrzcie tutaj i powiedzcie - czy zasady tej gry, nie są wręcz banalne?  A po jakimś czasie - czy w tych prostych zasadach, nie kryje się tyle decyzyjności i opcji, że starczy wam na setki gier i nadal nie będziecie wiedzieli, gdzie wasz przeciwnik przydzieli swojego Lidera (i w ogóle, po co właściwie tam?) Spróbować nie zaszkodzi.

A tymczasem, wszystkich, którzy wyłączyli się przy początku gadki propagandowej, pytam; czy Podbój rzeczywiście jest taki prosty? Czy nie powinien być bardziej zamotany, albo w ogóle zawierać jakieś nowe, z kosmosu wzięte mechaniki? Czy nie winien być czymś, czego nikt jeszcze nie widział? I jaki właściwie jest, na poziomie zasad? Kto i jak go zaprojektował i co chciał osiągnąć?

Zastanawiasz się? Masz zdanie? Ja to widzę TAK.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz