Dlaczego chcę być żywy, kiedy gram w gry ?
Wszystkie karcianki online, wypadają u mnie z obiegu dość
szybko. Nie mówimy tu oczywiście o MtG, czy innych płatnych formach gry, które
z góry omijam, tylko o tak zwanym "free to play", czyli masz
podstawowe karty za darmo, jak grindujesz, logując się codziennie, grając dużo
za marne nagrody i ciułając; to stopniowo zbierasz resztę, ale nie licz, że
szybko zbierzesz te najlepsze i od razu sklepiesz tych, co płacą - o ile ci potrafią
oczywiście grać lub tych spędzają setki godzin przy grze, jak swego czasu
pewien bardzo znany gracz w DoC. Spróbować, poznać - zawsze warto, dlatego też
grałem to tu to tam, czasem spędzając o godzinę czy dwie więcej niż powinienem
- bo faktycznie, takie gry wciągają. Jednak. Mija jakiś czas i zaczynają
pojawiać się problemy. A to balans wychodzi do kitu, wiadomo, zdarza się, ale
już sposoby jego naprawy nie wszystkich radują. A to wychodzące karty są po
prostu nudne i nieciekawe, sama gra, dla niepłacących jest uboga, albo nie
oferuje wystarczającego wsparcia itd U mnie najczęściej następowało znużenie
lub irytacja, wywoływana ubogim wachlarzem możliwości darmowego konta, jeśli
chodzi o posiadane karty. Tak było w Carte czy Solforge, choć tego drugiego
cały czas ratował Draft. Duela nie ma nawet, co wspominać, bo flaki z olejem
zaczęły się tam wcześniej niż wszędzie. I nawet ten, którego się wypierałem,
świetnie zlokalizowany i zrobiony w pięknym stylu, bo z jajem - Hearthstone
trawi podobna choroba. Loguj się. Grinduj. Przegraj z gościem, który miał kartę
z lepszym kolorem kamyczka. Ok, jest Arena, jest fun, rozrywka, raz na jakiś
czas. Wszystko super, przeżyjemy te niedogodności...ALE, istnieje powód jeszcze
ważniejszy. Bo, wyobrażacie sobie, gracie jakiś draft, za kitrane od tygodnia
złoto, albo jakiś mecz - być albo nie być. Idzie świetnie, pojedynek do
annałów, piękna walka, emocje.... I nagle JEB! Przegrałeś.
Aaaaa, to taki tam problemik na łączu, albo zwiecha gry. Nie
ważne. Kij z twoim podniosłym nastrojem, z walką, wygraną, emocjami. Zaloguj
się jutro. Dziś to twój przeciwnik miał więcej szczęścia i mniej usterek
technicznych.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, bowiem istnieje o wiele
mniejsze prawdopodobieństwo, że w knajpę, w której grasz sobie z kumplem w
karciankę nagle pieprznie meteoryt, czy twój przeciwnik dostanie zawału, czy
też barman nagle obudzi w sobie psychopatę i zacznie strzelać do klientów.
Oczywiście, to wszystko może się wydarzyć. Ale nie koniecznie tak często jak
zwykły game crash. Dlatego wolę zwykłe gry. Z żywym przeciwnikiem.
Nie będę tu pisał o budowaniu relacjach międzyludzkich,
socjalizacji, teoriach homo ludens, czy graniu w planszówki z ładnymi
dziewczynami. Wiem też, że ludzie, którzy po prostu nie mają, z kim grać -
muszą to robić w sieci. Rozumiem, jednak przedstawiam sprawę jasno, z punktu
widzenia samolubnego gracza, który chce się dobrze bawić, sprawdzić swoje
umiejętności, przeżyć emocje. I nie dostać disconnecta. A do tego, moi drodzy,
potrzebni są inni ludzie, gracze. Podobni tobie. Żywi.
I tym pokrętnym sposobem dochodzimy do Living Card Game
(czyli Żyjącej Gry Karcianej)!!!
Nie oszukujmy się, żadna gra karciana na kompie, nie będzie
lepsza, od tej w realu. Tak jak nigdy mecz w Fifę nie będzie lepszy od tego na
stadionie. Jasne, że najdą się ci, którzy będą obstawać przy dokładnym
zaprzeczeniu tego stwierdzenia. Niech i tak będzie. Biedacy. Jak mogę wam
pomóc?
Proponuję - Podbijcie coś. Weźcie do ręki karty, kupcie
sobie pudełko na 3 czy 4, jeśli jest was więcej. Odejdźcie od kompa. Siadajcie
nawet na podłodze i rozłóżcie Planety. Jak wiem, że taki Hearthstone, może
urzekać prostotą mechaniki, a zarazem mnogością opcji. To na prawdę niezła gra.
Ale spójrzcie tutaj i powiedzcie - czy zasady tej gry, nie są wręcz
banalne? A po jakimś czasie - czy w tych
prostych zasadach, nie kryje się tyle decyzyjności i opcji, że starczy wam na
setki gier i nadal nie będziecie wiedzieli, gdzie wasz przeciwnik przydzieli
swojego Lidera (i w ogóle, po co właściwie tam?) Spróbować nie zaszkodzi.
A tymczasem, wszystkich, którzy wyłączyli się przy początku
gadki propagandowej, pytam; czy Podbój rzeczywiście jest taki prosty? Czy nie
powinien być bardziej zamotany, albo w ogóle zawierać jakieś nowe, z kosmosu
wzięte mechaniki? Czy nie winien być czymś, czego nikt jeszcze nie widział? I
jaki właściwie jest, na poziomie zasad? Kto i jak go zaprojektował i co chciał
osiągnąć?
Zastanawiasz się? Masz zdanie? Ja to widzę TAK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz